Wyznaczył sobie koniec świata. Kiedy w licznym gronie członków i sympatyków Stowarzyszenia Miłośników Ziemi Krośnieńskiej zawitaliśmy w dniu 21 września do Jaślisk, powiedział: - Miło mi, że spotkaliśmy się na końcu świata - w Jaśliskach. Więc koniec świata jest w Jaśliskach? Warto było tu przyjechać, by się o tym dowiedzieć. Tylko, dlaczego nie w Jasielu, albo w Kolanie, a w Jaśliskach?
Stanisław Lorenc (nie mylić z uroczym Staszkiem Lorensem, wspaniałym działaczem i członkiem Zarządu Stowarzyszenia) zapewne bardzo kocha Jaśliska i wyznacza im ważne, zaskakujące role i znaczenie.
Trudno w to uwierzyć, ale nigdy w Jaśliskach nie byłem, chociaż często tędy prowadziła droga powrotna z Bieszczadów lub do granicy w Barwinku w towarzystwie np. Noriki Kovalczikowej z Koszyc z domu Deliowej, która często zastanawiała się, czy jest jakiś związek, jej lub rodziny, z miejscowością Daliowa? Oczywiście żałuję.
Żałuję, że nie odwiedziłem sympatycznego, znakomitego Edzia Piotrowskiego, kolegi z SN w Krośnie, długoletniego dyrektora szkoły podstawowej, cieszącego się, jak mówił Stanisław, dobrą opinią i uznaniem społeczeństwa. Żałuję, że nie poznałem osobiście Stanisława z jego szerokiej, zaangażowanej, ogólnie znanej działalności regionalnej i folklorystycznej. Powinienem pamiętać, jak mówili koledzy - np. Andrzej Prugar, a nie pamiętałem.
Przepraszam. I kiedy wszedł na tę swoją "ambonę"- szkolne schody - i zaczął z wielkim żarem i miłością snuć opowieści o dziejach Jaślisk, przychodziły mi do głowy różne refleksje i myśli. Po bezskutecznym przypominaniu Stanisława z przeszłości, dałem się porwać jego gorącym i emocjonalnym opowieściom. I dziwne skojarzenia. Ten byłby znakomitym kaznodzieją, może kontrowersyjnym, ale porywającym. A takich brakuje. Niestety. A potem poniosła mnie wyobraźnia i zobaczyłem te trzy bramy miejskie i furtę klasztorną, mury, a na murach - cechowych obrońców i Stanisława w błyszczącym hełmie, z szablą lub halabardą, rażącego zwycięsko z armaty żołnierzy Rakoczego.
Albo na czele karawany, wiozącego do Jaślisk 310 tysięcy hektolitrów wina węgierskiego (po ludzku, słownie: trzydzieści jeden milionów litrów). I to każdego roku. Załóżmy, i to z okładem, że jeden bardzo dobrze przygotowany wóz, często z drewnianymi kołami i osiami, może przewieźć 1000 litrów wina (1000 kg) i w kolumnie potrzebuje 10 metrów przestrzeni, to ta, na której czele jedzie Stanisław i wiezie wspomnianą ilość wina, ciągnęłaby się na przestrzeni 310 km. A gdyby każdy wóz wiózł pięć beczek stulitrowych (500 kg), co jest bardziej prawdopodobne (góry, jakość dróg, sprzętu, koni, odległość, osobisty bagaż, obrok) - to kolumna rozciągnęłaby się do 620 km. I jeszcze jedno. Ileż tego wina na Węgrzech musiało być, że tylko do samej Polski tyle milionów litrów przypływało? I jak tyle wina, gustujący przecież w twardszych alkoholach, miodzie i piwie, nasi rodacy zdegustowali, na mszalne nie poszło przecież, mimo gorliwości religijnej naszych przodków tak dużo. Piwnica pod szkołą robi wrażenie. Może dawniej chciałbym taką mieć. A teraz, chyba dla przyjaciół. Ale oni też nie wyrywni.
W młodości chciałem być mistrzem winiarskim. Rozpocząłem nawet produkcję. Z polnych chabrów. Trudno to szło, bo mama dała tylko odrobinę cukru, a podkraść nie było jak. W domu po prostu cukru nie było. Smakowało jak ocet, ale miało piękny kolor - niebieski. No i zaprzestałem produkcji. Nie było perspektyw. Rodzice pod tym względem nie byli zbyt żartobliwi, a o Jaśliskach i składach piwnicznych jeszcze wtedy nie słyszałem. Przepraszam Cię Stasiu, podesłałbym trochę wina z chabrów dla ratowania reputacji grodu Jaśliska. Ale nawet sami Jaśliszczanie o winach węgierskich zapomnieli, bo piwniczka pusta.
A poza tym, ktoś przypadkiem odkrył lepszą drogę - przez Barwinek, Tylawę i Duklę - i tam przeniósł Trakt Węgierski. Jaśliska zostały na uboczu. I tak to powoli została tylko dawna sława. A w Kolanie podobnie: Trakt Jagielloński Kraków-Wilno przebiegający przez Parczew (ostatnie miasto w Koronie) i obok Kolana (jednej z pierwszych miejscowości na Litwie) upadał wraz z dynastią. I nawet nic z dawnej sławy nie zostało.
Emocjonalność Stanisława sięgnęła zenitu w Jasielu. Jest stąd. Niejedno od rodziny i znajomych słyszał. Racja jest chyba po jego stronie. Ale poprawność polityczna nie. Nawet, jeśli tło ogólne i obiektywność historyczna każe spojrzeć na sprawy konfliktów narodowościowych na tych terenach w czasie lub tuż po wojnie z pewnym dystansem, to jednak sprawy najbliższe najbardziej bolą. Są dotkliwe i subiektywne. I jedno mądre gorzkie zdanie do rozważenia: - czy cel uświęca, tak okrutne środki? Ale, jak podkreślał Zdzisio Gil, to pytanie można by zadać wszystkim stronom konfliktu.
Ale kiedy zostawiliśmy w zadumie Jasiel i w sympatycznej atmosferze rozpoczęliśmy rozmowy w Zespole Szkół w Jaśliskach i trochę bliżej przyjrzałem się Stanisławowi, jego gorącym, czarnym, pałającym, węgierskim oczom i spostrzegłem, z jakim zapałem zaglądał w oczy Pani Prezes Wandzie, to zwątpiłem czy byłby dobrym kaznodzieją? No, może kaznodzieją byłby dobrym, ale…
A kiedy zaczął w kapeli ku mojemu zdumieniu w najczystszym stylu ludowym "kosić" smyczkiem na skrzypcach i umiejętnie (a to wielka sztuka) dobierać "sekund", rozpłynąłem się w podziwie. I gdy wzmacniał to, delikatnie serwowanym przez kolegów ze Stowarzyszenia, węgierskim winem - gębę otwierałem ze zdziwienia. I tak to dziękuję Bogu i Stowarzyszeniu, że mogłem poznać człowieka - który bardzo kocha swoje rodzinne Jaśliska, umie o nich pięknie i z żarem opowiadać, wykrzyczy to, co go boli, na skrzypcach wywinie z najczystszą (no ten akordeon) w graniu ludowym kapelą, za kołnierz nie wyleje, pewnie mógłby w słusznej sprawie "przylać" solidnie i zalotnie uśmiechnąć się do niejednej uroczej Jaśliszczanki i nie tylko np. Pani Prezes - Pana Stanisława Lorenca. Człowieka uroczego, wielu cnót (a przecież o wszystkich nie wiem), zakręconego w Jaśliska.
P.S. Przepraszam. Jeśli zniechęcałem na spotkaniu w Jaśliskach do zgłaszania uwag, to miałem na myśli to, że podoba mi się program przyszłorocznych 40-tych jubileuszowych "Spotkań na rodzinnej ziemi". Ale gdyby po tak wspaniałym pobycie w Jaśliskach Zarząd "utopił" je w gadulstwie, to pierwszy zacznę protestować. Wszyscy dobrze wiemy, że jesteśmy w stanie znieść nie więcej niż godzinę gadania dziennie i to w kilku odsłonach. Wiedzą o tym organizatorzy nawet poważnych konferencji naukowych.
Foto: Marian Kliszczewski i Tadeusz Łopatkiewicz
Zobacz też fotogalerię ze Spotkania Jaśliska 2013 (tylko dla zalogowanych)